Archive for marca 2010

Nocna Zmiana Bluesa


Po ponad dwudziestoletniej przerwie do warszawskiej Stodoły znowu zawitała Nocna Zmiana Bluesa. Sławek Wierzcholski - mistrz harmonijki ustnej - dał wspaniały koncert wraz ze swoim zespołem.
Około godziny 21:00 publiczność (niestety nie był to koncert, który wypełniłby salę po brzegi) została oczarowana dźwiękami starego, dobrego bluesa.


Tego wieczoru we wspólnym muzykowaniu towarzyszył zespołowi Jan Błędowski.


Skrzypek dawnego zespołu "KRZAK" był bardzo żywiołowy i już od pierwszych sekund po wejściu na scenę zaczął swoje przedstawienie. Tworzył razem z Wierzcholskim niesamowity duet.


Pokazał, że pomimo lat nadal jest w świetnej formie i potrafi rozgrzać publiczność do czerwoności. Dawał z siebie wszystko i dzięki temu utwory Nocnej Zmiany Bluesa brzmiały wijątkowo.


Ale nie tylko Błędowski dbał o każdy dźwięk. Obydwaj gitarzyści, basista i perkusista byli częścią tego przedstawienia i pokazali, że potrafią wiele. Potrafią grać bluesa i dobrze się przy tym bawić.





Perkusista nie tylko wiedział jak "walić w bębny", ale też jak grać na czymś innym. A była to przedstawiona najpierw przez Sławka...


I została użyta w odpowiedni sposób.


Pomimo słabego dosyć supportu koncert wypadł znakomicie. Muzycy wciąż mają zapał do grania i potrafią dokopać niejednemu młodemu zespołowi. Bardzo miło się słuchało, oglądało i podziwiało umiejętności (szczególnie) Wierzcholskiego. Z chęcią wybrałbym się na taki występ jeszcze raz. Było co oglądać!








Supportował ich zespół Black Stone. Zdjęcia można zobaczyć tutaj

Nocna Zmiana Bluesa, 26 marca 2010, Stodoła.
sobota, 27 marca 2010
Posted by Cochise

Black Stone


Zespół Black Stone wystąpił w Stodole jako support Nocnej Zmiany Bluesa (zdjęcia TUTAJ).
Szczecińska grupa zaczęła wieczór bluesowy w warszawskiej Stodole około godziny 20:05. Mimo, że grali prawie godzinę, mnie nie zaskoczyli ani nie poruszyli.


Zespół powstał z inicjatywy Marcina Łuczyńskiego, członka Indios Bravos. Myślałem, że usłyszę kawał dobrego, polskiego bluesa, jednak pomyliłem się. Co nie znaczy że Black Stone zagrał źle. Słuchało się miło, a panie z chórku nie dość, że atrakcyjne, to wokalnie dawały radę,


Ale brakowało mocy. Całość brzmiała raczej jak kapela weselna, a utwory nieco zalatywały discopolowym rytmem. Gdyby nie to, to koncert wypadłby znakomicie.


Prawie godzina muzyki. Nie męczyła, ale zawsze mogło być lepiej. Momentami naprawdę mi się podobało, jednak... To nie to. Nawet klawisze brzmiące nieco jak Uriah Heep i dobre zgranie pań w chórku nie ratowały sytuacji.


Atmosfera nie była też do końca "koncertowa". Większość miejsc była siedząca, brak barierek przy scenie i znikomy entuzjazm publiczności.

Moim zdaniem to kapela na małe kluby ze spokojnymi gośćmi. Jako "zapełniacz czasu" wręcz doskonała, ale na większe występy się nie nadają.


Miałem mieszane uczucia i czekałem tylko na koncert Nocnej Zmiany Bluesa, która dała świetny występ. Warto było "przeczekać" support.

Black Stone, 26 marca 2010, Stodoła.
piątek, 26 marca 2010
Posted by Cochise

Happysad


Kolejna dawka muzyki. Tym razem Happysad. Mimo, iż pogoda sprzyjała raczej spacerom niż koncertom w zadymionym i dusznym klubie to frekwencja była znakomita. Liczba przybyłych przewyższała nawet niedawny koncert Kultu.
Niestety (albo stety) zdjęć z supportu, którym była kapela "Maki i Chłopaki" nie mam. Ale nie żałuję zbytnio, bo nie była to rozrywka na wysokim poziomie. Wszedłem na salę tylko na chwilę, po czym stwierdziłem, że teksty typu "puszczaj muze, zeby było wiadomo, że najlepsze chłopaki jadą w tej furze" (czy jakoś tak) raczej mnie nie kręcą. Nie wsłuchiwałem się już potem. Jak dla mnie słabo.

Godzina 20:00 to głośne skandowanie nazwy Happysad, piski rozradowanych nastolatek i stan wielkiego podniecenia.


Zaczęli miło, spokojnie. Jest dla mnie fenomenem, że zespół grający taki rodzaj muzyki (raczej dla młodszych ludzi) sprawia, że trzynasto-, czternastolatki prawie zrywają z siebie staniki.



A jaki jest na to przepis? A na przykład taki jak numer "trzy" na setliście tego dnia "Zanim pójdę". Kawałek o miłości, o młodych ludziach, z wpadającą w ucho melodią i dobrym wykonaniem. Byłem pod wrażeniem, bo lubię ten utwór.


Można było zauważyć, że muzycy lubią swoją pracę. Kuba skakał i wił się po scenie, a fanki piskliwymi głosikami wyznawały mu miłość. Radość z grania to najważniejsze co można zyskać na koncertach, szczególnie przy tak rozentuzjazmowanej publiczności.


Ogólnie miło, przyjemnie i profesjonalnie. Tylko panowie z ochrony jak zwykle w Palladium nie byli za mili. Chyba nawet uderzyli chłopaka, który bez koszulki "spadł" z fali - co spotkało się z oburzeniem Kawalca. Nie wspomnę o wielkiej ręce która zacisnęła się na moim barku, gdy opuszczałem fosę...





Więcej zdjęć TUTAJ.

PS. Pozdrowienia dla dziewczyny, której trampek wbił mi się w głowę, gdy spadała z fali ;P

Happysad, 24 marca 2010, Palladium.
czwartek, 25 marca 2010
Posted by Cochise

Contemporary Noise Sextet


Cała Polska odczuła ciepły powiew wiosny, ale w warszawskim Powiększeniu było naprawdę gorąco. W sobotni wieczór, kilkanaście minut po godzinie 20:00 na scenie swoim emocjom dał upust Contemporary Noise Sextet.
Mała sala wypełniona była po brzegi. Tuż przed sceną ledwo można było usiąść na podłodze i spokojnie oddać się muzyce. Słabe oświetlenie dodawało klimatu jazzowym wariacjom, a ludziom, którzy zachwyceni byli koncertem, miło łechtało oczy. Przekrój wiekowy leżał gdzieś pomiędzy studentami a ludźmi tuż po zakończeniu nauki. Nie zabrakło też ludzi nieco starszych. Młodzieży szkolnej niestety brak, ale może to i dobrze. Nie każdy jest gotowy na jazz.


Sam zespół sprawiał wrażenie jakby każdy z członków odlatywał w inną stronę. Wszyscy dali się ponieść muzyce... odpadali. Nie było momentu bez skupienia, emocji na twarzy i kunsztu muzycznego.



Wspaniałe utwory, które wypełniały Powiększenie, wpadały jednym uchem, rozsadzały mózg od środka i niczym pociski wylatywały drugim uchem robiąc przy okazji z czaszki sito. Jazz w najlepszym wydaniu. Polski jazz...

Chyba każdy był pod wrażeniem umiejętności sekcji dętej. Zarówno Tomek Glazik (saksofon) jak i Wojtek Jachna (trąbka) z każdym dźwiękiem udowadniali, że są jednymi z najlepszych w kraju. Kuba Kapsa (klawisze) przez cały koncert pokazywał, że świetnie się bawi grą, a muzyka rozciągała jego usta w wielki uśmiech.







Za perkusją zasiadł Bartek Kapsa i nikt nie powie, że tylko "walił w gary". Za jego sprawą cały zestaw żył własnym życiem.

Ze strunami zmagali się Kamil Pater (gitara) i Patryk Węcławek (kontrabas, bass). Genialnie dopasowywali się do całości i współtworzyli to małe-wielkie przedstawienie.


Podsumowując stwierdzić mogę, że nie żałuję ani chwili spędzonej na koncercie. Za szybko minęło te 1,5 godziny. Chociaż zespół zagrał bis to i tak za krótko jak na jeden wieczór. Mam nadzieję, że takich wydarzeń będzie więcej.











I uwielbiam Powiększenie za to światło. Miazga.

Klub "Powiększenie". Warszawa, 20 marca 2010.
niedziela, 21 marca 2010
Posted by Cochise

Popular Post

Blogger templates

Paweł "Cochise" Kociszewski. Fotografia koncertowa/muzyczna. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Flickr

- Copyright © FotoFosa -Metrominimalist- Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -