poniedziałek, 12 lipca 2010
Po raz kolejny nad mazurskimi jeziorami odbył się węgorzewski festiwal muzyki rockowej. Tym razem pod nazwą Seven Festival. Cztery dni dobrej zabawy przy dźwiękach zespołów z 11 krajów, trzy festiwalowe sceny i kilkanaście tysięcy widzów.
Zaczęło się w czwartek (8 lipca) koncertami na scenie parkowej, chociaż pole namiotowe okupowane było już od kilku dni. Wielbiciele słodkiej Amareny punktualnie o 18:00 mogli zobaczyć Koniec Świata. Dla niektórych za sprawą tego trunku był to rzeczywisty koniec świata, a reszta wsłuchiwała się punkową kapelę.
Po godzinie siedzenia w słońcu i picia zimnego Carlsberga (sponsora imprezy) nastąpił czas na zmianę klimatu. Na scenę wszedł zespół Nook. Mieszanka szeroko pojętego rocka bardzo spodobała się szalejącym pod sceną "prawdziwym punkom".
O 20:15 znowu zmiana i na scenę wszedł zespół Tides From Nebula. Instrumentalne kawałki wywoływały dziwne i mieszane uczucia wśród słuchających. Do tego stopnia, że pojawiały się okrzyki typu: "Zajebiste teksty!". Przyjęci jednak z entuzjazmem i widać było, że się podobało. Mocno i z pasją.
Po nich koło godziny 21:30 pojawiła się pięcioosobowa formacja z Tczewa - California Stories Uncovered. Nie licząc KŚ to chyba właśnie oni wywołali największe brawa i pogo pod sceną.
(+ zdjęcie na samej górze)
Dzień kończył koncert zespołu Klimt. Jest to zespół Antoniego Budzinskiego, który na co dzień gra w sopockim składzie Saluminesia. Tym razem to bardziej post rockowe granie i bardziej psychodeliczne.
I tak jeszcze przed północą zakończyły się występy muzyczne na scenie parkowej. Jednak noc dopiero rozpoczynała zabawę na polu namiotowym. Słodka Amarena, piwo, gitary, posiadówki nad Węgorapą i standardowe przyśpiewki "Slayer - napierdalać", "Jak się bawcie..." i własne interpretacje polskich, znanych kawałków rockowych. Zabawa dopiero się zaczynała...
Seven Festival 2010 music & more, 8-11 lipca 2010, Węgorzewo
