Posted by : Cochise piątek, 14 stycznia 2011


Bednarkomania w Polsce osiągnęła punkt krytyczny. Musiało to się skończyć wielką ilością koncertów w całym kraju. Na Warszawę też padło i dzisiaj StarGuardMuffin wystąpił w stołecznym klubie Palladium.

Tak jak przewidywałem - tłumy fanek i fanów z całej stolicy ściągnęły w czwartkowy wieczór do klubu Palladium. Tylu ludzi w tym klubie jeszcze nie widziałem, a byłem tam już dużo razy. Było ciasno, owszem, ale żebym nie mógł się dostać normalną drogą do fosy... Sala pękała w szwach, a ja właziłem cały czas bocznym wejściem, w którym nawet minąłem sławnego Kamila Bednarka. Nie, nie miałem gęsiej skórki.

Tak czy inaczej koncert zaczął się o 19:20 (ech, widok wielkiej kolejki sięgającej pasażu Wiecha jeszcze przed 19:00 był taki... uroczy). Na początku krótkim setem przywitał zebrane w sali baranki Bednarka zespół Raggafaya. Koncert w sam raz na support. Gwiazdami nie są i pewnie nigdy nie będą, ale jako tak zwany rozgrzewacz byli nieźli. Rozpocili całe te tłumy gorących nastolatek. Właśnie, co do frekwencji... nastolatki w wieku 14-17 lat w rodzaju żeńskim zdecydowanie przeważały, ale można było spotkać też kilkuletnie dzieciaki z rodzicami, starsze panie i nawet kilku panów w sędziwym wieku. Ogólne przemieszanie wiekowe.

Gdzieś po 20:00 na scenę weszli długo oklaskiwani (taaa, już na początku) i wyczekiwani StarGuardMuffin. W tym momencie zacząłem żałować, że nie włożyłem stoperów do uszu. Pisk, krzyk, wrzawa - tak można opisać wrażenia słuchowe po wejściu Kamila na scenę.

Byłem bardzo ciekawy co to ten "Bednarek i koledzy". Po kilku minutach i kilkunastu, może kilkudziesięciu strzałach w stronę Kamila i kapeli doszedłem do wniosku, że chłopaki chorują na "Zespół Biebera". Większość ich uwielbia, reszta nienawidzi, a ci pozostali to ochroniarze. Kamil to właśnie taki Justin Bieber polskiej sceny. Niby głos ma niezły (trzeba przyznać), niby koncerty robi bardzo interaktywne z publicznością (ale mi nie podobały się hasła "Lubicie podróżeeee?", "Macie przyjaciółłłłł?", czy "Zielooona podróóóóż! Jeee!" - co my w Disneylandzie jesteśmy?), kapela rżnie nawet znośne riffy, ale... nie czuć tej muzyki. Myślałem, że reggae to muzyka płynąca z serca, a nie z TVN'u.

Piszę dlatego takie niepochlebne słowa, bo po burzy bednarkowej spodziewałem się naprawdę czegoś co skopie mi tyłek. A tu dupa... A to pomasowało, pomasowało i zostawiło cholerny niedosyt. Zresztą to tylko moje zdanie, którego nie musicie podzielać. Nawet w komentarzach mi możecie "pohejtować".

A tu zdjęcia:













Aaaa... No i dostali piękną platynę. To jedyna rzecz, która błyszczała tego "pięknego" wieczoru.














I współczuję tym, którzy zaczęli słuchać reggae od Bednarka, a o nazwiskach takich jak Marley, czy Tosh tylko czytali. :)

Mimo wszystko miło było powrócić do fosy (co prawda dziwnej, bo fosiarze robili zdjęcia praktycznie tylko tłumowi. Jedyny który dzielnie trwał na swoim stołeczku przed Bednarkiem był Artur R. :] ) ale zawsze fosy!

Kto: StarGuardMuffin
Kiedy: 13 stycznia 2011
Gdzie: Palladium (Warszawa)

Popular Post

Blogger templates

Paweł "Cochise" Kociszewski. Fotografia koncertowa/muzyczna. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Flickr

- Copyright © FotoFosa -Metrominimalist- Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -